Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/85

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ny; całe życie światowe — teraz, kiedy się od niego oddalił — przedstawiało mu się jako szereg obrazów. Dawniej, kiedy był światowcem, wchodził do sieni w palcie, aby przejść stamtąd do salonu we fraku, zaledwie świadom tego co się działo przez ową chwilę, będąc myślą albo jeszcze na zabawie z której przybywał, albo już na tej na którą spieszył. Pierwszy raz zauważył teraz, zbudzoną niespodzianem przybyciem zapóźnionego gościa, rozsypaną, wspaniałą i bezczynną sforę rosłych lokajów, którzy drzemali tu i ówdzie na ławkach i skrzyniach i którzy, podnosząc swoje szlachetne ostre profile chartów, wyprostowali się i skupieni utworzyli krąg dokoła niego.
Jeden, o szczególnie srogiej minie, dość podobny do kata na niektórych renesansowych obrazach przedstawiających egzekucje, posunął się z nieubłaganą twarzą aby zdjąć ze Swanna palto. Jego twarde stalowe spojrzenie łagodziła miękkość nicianych rękawiczek, tak iż, zbliżając się do Swanna, objawiał jakgdyby wzgardę dla osoby, a szacunek dla kapelusza. Wziął ten kapelusz z uwagą, której numer jego rękawiczek dawał coś drobiazgowego, i z delikatnością wzruszającą niemal wobec wyraźnych oznak jego siły. Następnie podał kapelusz jednemu ze swoich adjutantów; ten zastrachany nowicjusz — dawał wyraz swemu zalęknieniu,

81