Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/69

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

znanej birbantom i kobieciarzom, do tej twarzy o wyrazie niekiedy tak słodkim, do tej natury tak ludzkiej. Powiadał sobie: „Cóż to ma za znaczenie, że w Nizzy wszyscy wiedzą, kto jest Odeta de Crécy? Takie reputacje, nawet gdy są prawdziwe, są produktem cudzych pojęć”. Myślał sobie, że ta legenda — choćby nawet była autentyczna — jest czemś poza Odetą; że nie mieszka w niej jako niezniszczalna i złowroga osobowość; że owa istota, która mogła zejść chwilowo na złe drogi, to jest kobieta o dobrych oczach, o sercu pełnem współczucia dla niedoli, o uległem ciele które trzymał i ściskał w ramionach i pieścił je; kobieta, którą zdoła może kiedyś posiąść całą, jeżeli potrafi stać się jej nieodzownym. Była, przy nim, tuż obok, często zmęczona, z twarzą wyzbytą na chwilę gorączki i radosnej żądzy nieznanych rzeczy, które zadawały Swannowi ból; rozgarniała włosy rękami; czoło jej, twarz, wydawały się szersze; wówczas, nagle, niby żółty płomień, tryskała z jej oczu jakaś myśl poprostu ludzka, jakieś dobre uczucie, takie jakie zjawia się we wszystkich istotach, kiedy stają się bardziej sobą, w chwili odpoczynku lub skupienia. I natychmiast cała twarz Odety rozświecała się niby szary krajobraz pokryty chmurami, które rozsuną się nagle, aby go przeobrazić w blaskach zachodu. W takich momentach Swann byłby mógł po-

65