Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/68

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

odnosiło do kosmopolitycznego życia Baden lub Nizzy; ale skoro się dowiedział, że Odeta może niegdyś „puszczała się” w owych miejscach rozkoszy (przyczem nie zdołał nigdy dojść, czy robiła to jedynie dla pieniędzy, których dzięki Swannowi nie potrzebowała, czy przez kaprys, który mógłby się odrodzić), teraz pochylał się z bezsilnym, ślepym i zawrotnym lękiem nad przepaścią bez dna, gdzie utonęły owe lata siedemdziesiąte, podczas których spędzało się zimę na promenade des Anglais, a lato pod lipami w Baden. Znajdował w nich jakąś głębię, bolesną ale wspaniałą, podobną tej, której użyczyłby im poeta; i gdyby drobne kroniki ówczesnego Jasnego Brzegu mogły mu pomóc coś zrozumieć z uśmiechu albo ze spojrzeń — tak uczciwych i prostych! — Odety, włożyłby w ich odtwarzanie więcej pasji, niż estetyk, badający stare dokumenty Florencji XV wieku, aby przez nie głębiej wniknąć w duszę Primavery, pięknej Vanny, lub Wenus Botticellego.
Często, nic nie mówiąc, patrzał na Odetę, dumał; ona powiadała mu: „Jaką ty masz smutną minę!” Niedawno jeszcze temu, od myśli że Odeta jest dobrą istotą, podobną do najlepszych jakie znał, Swann przeszedł do poglądu że jest zwykłą utrzymanką; i naodwrót, zdarzyło mu się od tego czasu wrócić od Odety de Crécy, zanadto może

64