Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/207

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiła o policjancie lub o kobiecie wynajmującej krzesła: „Ten policjant, to mój stary przyjaciel”, „z tą kobieciną od krzeseł jesteśmy stare przyjaciółki”.
Franciszce było za zimno aby mogła pozostać bez ruchu; poszliśmy tedy aż do mostu Zgody popatrzeć na zmarzniętą Sekwanę, do której wszyscy, nawet dzieci, zbliżali się bez obawy, niby do olbrzymiego, wyciągniętego na brzeg bezbronnego wieloryba, czekającego na ćwiartowanie. Wracaliśmy przez Pola Elizejskie; omdlewałem z bólu między nieruchomemi końmi karuzeli, a białym trawnikiem ujętym w czarną sieć alej, z których usunięto śnieg i gdzie statua miała w ręce dodatkowy sopel lodu, będący niby wytłumaczeniem jej gestu. Nawet stara dama, złożywszy Debaty, spytała o godzinę przechodzącej bony, której podziękowała mówiąc: „Jaka pani miła!” poczem, poprosiwszy dozorcę aby powiedział jej wnukom żeby wróciły, dodała: „Będzie pan niesłychanie dobry! Doprawdy! zawstydza mnie pan!” Naraz powietrze się rozdarło; pomiędzy teatrem marjonetek a cyrkiem, na rozjaśnionym horyzoncie, na rozwartem niebie, ujrzałem, niby bajkowy znak, błękitne pióro mademoiselle. I już Gilberta biegła pędem ku mnie, błyszcząca i czerwona pod futrzaną czapeczką, ożywiona zimnem, spóźnieniem i żądzą zabawy; zanim

203