Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 03.djvu/208

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dobiegła do mnie, zrobiła glisadę na lodzie i czyto dla ocalenia równowagi, czy że jej się to wydało ładniejsze lub udając że się ślizga, biegła ku mnie z szeroko otwartemi ramionami, jakby mnie chciała w nie przyjąć. „Brava! Brava! to bardzo ładnie, powiedziałabym jak wy, że to „szyk”, że to „klasa”, gdybym nie była z innej epoki, ancien régime, wykrzyknęła stara dama, przemawiając w imieniu milczących Pól Elizejskich, aby podziękować Gilbercie że przyszła nie dając się odstraszyć zimnu. Jesteś, dziecko, jak ja, wierna, naprzekór wszystkiemu, naszym starym Polom Elizejskim; obie jesteśmy nieustraszone. Powiem ci, że ja je kocham, nawet takie jak są dziś. Będziecie się śmiali ze mnie, ale ten śnieg przypomina mi gronostaje!” I stara dama zaczęła się śmiać.
Pierwszy z owych dni — którym śnieg, obraz potęg zdolnych pozbawić mnie widzenia Gilberty, dawał melancholję dnia pożegnania, a nawet dnia wyjazdu, ponieważ zmieniał wygląd, niemal charakter zwyczajnego miejsca naszych jedynych widzeń, obecnie zmienionego, spowitego w pokrowce — ten dzień zaznaczył jednak postęp mojej miłości, był jakgdyby pierwszem zmartwieniem, które Gilberta podzieliła ze mną. Było tylko nas dwoje z naszej bandy; znaleźć się samemu z nią, to był nietylko jakby początek zażyłości, ale zarazem z jej strony

204