Strona:Marcel Proust - Wpsc01 - W stronę Swanna 01.djvu/192

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

te’a o co pan chce, nie mija tydzień aby nie był u nas na obiedzie. To wielki przyjaciel mojej córki. Zwiedzają razem stare miasta, katedry, zamki.
Ponieważ nie miałem żadnego pojęcia o hierarchji społecznej, niepodobieństwo jakie ojciec widział w tem abyśmy utrzymywali stosunki z panią i z panną Swann oddawna miało raczej ten skutek, że, budząc we mnie wrażenie wielkiej między nami odległości, dało im urok w moich oczach. Żałowałem, że matka nie maluje sobie włosów i nie różuje ust, tak jak słyszałem przez naszą sąsiadkę, panią Sazerat, że robi pani Swann, i to aby się podobać nie mężowi, ale panu de Charlus. Myślałem, że musimy być dla niej przedmiotem wzgardy, co mi było przykre zwłaszcza z powodu panny Swann, o której mówiono mi że jest bardzo ładna i o której marzyłem często, użyczając jej za każdym razem tej samej kapryśnej i uroczej twarzy. Ale, kiedy się dowiedziałem tego dnia, że panna Swann jest istotą wielce niepospolitą, istotą kąpiącą się, niby w swoim przyrodzonym żywiole, w tylu przywilejach; że, kiedy spyta się rodziców czy jest ktoś na obiedzie, odpowiadają jej owemi pełnemi światła sylabami, nazwiskiem owego złotego gościa, który jest dla niej jedynie starym przyjacielem domu: Bergotte; że dla niej, zwykłą rozmową przy stole, odpowiadającą temu czem jest dla mnie rozmowa ciotki, są

188