Strona:Mali mężczyźni.djvu/39

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

szopę i menażeryę,“ rzekł tenże, gdy zostali sam na sam z Azyą, która miała pilnować żeby sobie nie wyrządzili krzywdy, gdyż poczciwemu Tomkowi zdarzały się zawsze jakieś dziwaczne i do pojęcia trudne wypadki.
„Jaką tu menażeryę macie?“ spytał Alfred, gdy wyszli z domu.
„Każdy z nas ma jakie ulubione zwierzę, trzymamy je w szopie i to nazywa się menażeryą. Oto ją masz przed sobą. Może nie piękna moja świnia indyjska?“ rzekł, pokazując szkaradne stworzenie.
„Jeden z moich znajomych posiada ich dwanaście i obiecał mi jedną w czarne plamy, alem jéj nie miał gdzie podziać. Jeżeli sobie życzysz, to może ją teraz będę mógł dostać,“ odezwał się Alfred, chcąc się delikatnie odwdzięczyć za jego grzeczności.
„I owszem, bardzobyś mię tém ucieszył. Ja ci za to moją dam i będą mogły mieścić się razem, jeżeli się nie pobiją. Te białe myszki dostał Robcio od Emila, króliki należą do Antosia, a te indory, co tam chodzą po podwórku, to własność Nadzianego. Żółwie są Adasia; przeszłego roku miał ich sześćdziesiąt dwa. Na jednym wyrył swoje nazwisko i bieżący rok, poczém puścił go na wolność. Może kiedyś go odnajdzie i pozna. Czytał on o jednym żółwiu, z napisem świadczącym że żyje od paru set lat. Jaki to dziwny chłopiec z tego Adasia!“
„A tutaj co się przechowuje?“ zapytał Alfred, zatrzymując się przy głębokiéj skrzyni, do połowy napełnionéj ziemią.
„Robaki Jakubka; zbiera ich dużo, trzyma tutaj i sprzedaje nam potém do łowienia ryb. Wprawdzie oszczędza nam to wiele trudu, ale je zbyt drogo ceni.