Strona:Mali mężczyźni.djvu/311

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czyły zdejmować naparstki z paluszków, zanim pani Ludwika zdołała pojąć czy Tomek wpadł w konwulsye, czy obmyśla jaką nową psotę. Gdy jednak Adaś wytłomaczył jego znaki, chętnie dała przyzwolenie, i chłopcy odeszli ze swemi brankami.
„Nie mów do Jakubka,“ szepnął Tomek, idąc z Andzią przez sień, po widelec do nakałania jabłek.
„Dla czego?“
„Wyśmiewa się ze mnie; więc wolałbym, żebyś się z nim nie zadawała.“
„A ja będę, jeżeli mi się spodoba!“ odrzekła Andzia, gdyż ją drażnił przedwczesném nadawaniem sobie takiéj powagi, jak gdyby jéj władcą był i panem.
„Kiedy tak, to cię już nie chcę mieć za bogdankę!“
„Mniejsza o to.“
„Myślałem że mię kochasz, Andziu,“ odezwał się głosem pełnym wyrzutu.
„Ani trochę nie dbam o ciebie, jeżeli cię obchodzi naigrawanie się Jakubka.“
„Odbierzże sobie pierścionek: nie będę go już nosił,“ rzekł, zrywając z palca obrączkę z końskiego włosia, którą mu Andzia dała w zamian ze pierścionek z wąsa od raka.
„Dam ją Antosiowi,“ odparła okrutna; chłopiec ten bowiem lubił panią Iskrę, i utoczył dla niéj tyle szpilek do bielizny, tyle pudełek i łyżeczek, że byłaby mogła założyć sklep.
Chcąc sobie ulżyć, zawołał Tomek „Do pioruna!“ puścił rękę dziewczynki, i odszedł w największym gniewie. Musiała więc iść za nim sama jedna, z widelcem w rączce; a za ten objaw lekceważenia, tak mu potém kłuła serce zazdrością, jak gdyby to było jabłko do upieczenia.
Serce jego krwawiło się, różowe kalwinki szły do