Strona:Mali mężczyźni.djvu/166

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Duży rak dostał się do kącika, gdzie zwykle stał kubek Polly, i usiadł tam pożérając z zimną krwią jednego ze swych krewniaków. Wszystkie łapki biédaka zostały już oberwane, on sam był obrócony do góry łebkiem; zwierzchnia skorupa spoczywała w łapie dużego raka, pod samym pyszczkiem, jakby talérz — on zaś zajadał i od czasu do czasu spoglądał wypuklemi oczkami tu i owdzie. Wywieszał przytém wązki języczek oblizując się tak komicznie, że się dzieci zanosiły od śmiéchu.
Pani Ludwika przyniosła klatkę Danowi, żeby się temu przyjrzał, a Adaś chwytał zbiegów pod miseczkę od mydła, obróconą do góry dnem.
„Będę musiał wypuścić na wolność tych jeńców, bo ich teraz nie upilnuję,“ rzekł Dan, z widocznym żalem.
„Podejmuję się czuwać nad nimi, jeżeli mię nauczysz jak się brać do tego. Będę je trzymał razem z żółwiami,“ powiedział Adaś, któremu raki lepiéj podobały się nawet od tych jego powolnych stworzeń. Tak więc dowiedziawszy się od Dana, jakie są ich potrzeby i zwyczaje, zaniósł je do nowéj siedziby.
„Jaki to dobry chłopiec!“ rzekł Dan, starannie zawieszając pierwszego motyla; Adaś ujął go sobie bowiem wyrzeczeniem się przechadzki, dla sprawienia mu przyjemności.
„Powinien być dobrym, bo dokładano wielkich starań, aby go uczynić jak najlepszym.“
„On ma kochające osoby, które go oświecają i wspierają radami, a ja nie mam nikogo,“ rzekł Dan z westchnieniem, zamyślając się o swém zaniedbaném dzieciństwie, co mu się rzadko zdarzało.
„Wiem mój drogi, i dla tego od ciebie nietyle wymagam co od Adasia, chociaż jest młodszy. Ale