Strona:Mali mężczyźni.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

i stary dom gościnnie wyciągał ramiona, — więc z błogiém uczuciem spokoju i szczęścia, marzył godzinami w tém ustroniu, nieświadomy zbawiennych zmian, jakie się w nim odbywały.
Miał on chciwego słuchacza, dla którego był czémś więcéj, niż prostym kolegą: biedny idyota, Karolek, lubił leżéć nad strumykiem, wpatrywać się w liście i w pianę uderzającą o brzegi, i słuchać z rozmarzeniem muzyki, odzywającéj się na wierzbie. Zdawało się, że widzi w Alfredzie anioła, który śpiéwa na wysokościach, bo wspomnienia z najmłodszych lat, tkwiące jeszcze w jego główce, odzywały się w takich razach. Zauważywszy to, pan Bhaer prosił Alfreda, żeby mu dopomagał, w usuwaniu mgły z tego wątłego mózgu. Ile razy Karolek dążył za nim, by się wsłuchiwać w muzykę, Alfred uśmiéchał się, rad że może czém okazać wdzięczność profesorowi, a zarazem przemawiać do biédnego dziecka językiem, jedynie dlań zrozumiałym. W Plumfield, ulubioném motto było: „pomagajcie sobie wzajemnie,“ i Alfred przekonywał się, ile uroku dodaje życiu, ta zasada wprowadzona w czyn.
Jakubek, największe miał upodobanie w ciągłych sprzedażach i kupnach. Widoczném było, że wejdzie w ślady swego wuja, wioskowego handlarza, który wszystkiém po trosze kupczył, i prędko dorabiał się piéniędzy. Widział chłopak, jak on dodaje piasek do cukru, wodę do melasu, szmalec do masła i tym podobnie, i był przekonany, że to jest w porządku rzeczy. Przedmiot jego handlu był zupełnie inny, ale ile tylko mógł, wyzyskiwał każdego robaczka i zawsze dobrze wychodził na targu, zamieniając się z chłopcami na postronki, nożyki, wędki, oraz inne rzeczy. Koledzy nazywali go „łapigroszem“; ale nie dbał o to,