Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/28

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Teraz czując się bohaterem, chwytał nowe wrażenia z chciwością i wypełniał nimi młodą wrażliwą duszę.
Wypił herbatę i wlazł znowu na okno. Ścieżką biegnącą wzdłuż muru, otaczającego budynek więzienny, kroczył szybko z założonymi na plecach rękami, barczysty, czarnowłosy mężczyzna, w czapce i krótkiem, grubem palcie. Czasem odrzucał w tył głowę, i nie zatrzymując się obrzucał bystrem, krótkiem spojrzeniem okna. Misza poczuł, że to spojrzenie jasno błyszczących oczu prześlizgło się kilka razy po jego twarzy. Chciał mu coś powiedzieć, wymienić swe nazwisko, zapytać za co go uwięziono, i gdy człowiek w palcie znalazł się pod oknem, zawołał Misza półgłosem:
— Słuchaj pan!
— Nagle wylazł skądś żołnierz i krzyknął ostro, grożąc palcem Miszy:
— Hej ty tam słyszysz... niewolno!
Człowiek w palcie wzruszył ramionami i poszedł dalej, uśmiechnąwszy się do Miszy. Misza zeskoczył na podłogę. Żołnierz wyskakujący nagle, licho wie skąd, przeraził go, ale natomiast uradował bardzo uśmiech nieznajomego o błyszczących oczach i wydawało mu się, że ten uśmiech utrwalił między nimi jakąś bardzo miłą, cenną sympatyę i równość.
Około południa przyszedł, młody, cienki jak szczypa dozorca, z twarzą straszliwie zeszpeconą ospą. Stanął w progu i rzekł cicho, nie patrząc na więźnia.
— Kazano mi prosić, by pan wyszedł na przechadzkę.