Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/29

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Na podwórzu błoto było wielkie. W dołach, pomiędzy kamieniami, stały łachy wody brudnej. Aresztanci uzbrojeni w mietły chodzili po podwórzu i popychali leniwymi ruchami wodę ku bramie, ale rzadkie błoto rozlewało się znowu pomiędzy kamienie...
Nadzorca zaprowadził Miszę, za węgieł gmachu więziennego i rzekł półgłosem.
— Proszę spacerować, tam i napowrót, od rogu do muru... rozmawiać z aresztantami nie wolno!
Tutaj, pod szafirowem w bezmiar rozlanem niebem słowo »niewolno« pierwszy raz ukłuło Miszę w serce. W jego dźwięku poczuł coś co poniża, co zwala z nóg... coś jak tępe uderzenie. Ściągnął brwi i spojrzał w zeszpeconą, jak maska nieruchomą twarz, porośniętą na kościach policzkowych i policzkach rzadkiemi pęczkami żółtych włosów. Wyglądała komicznie, a oczy zdawały się na tej twarzy, na pierwszy rzut oka, czemś zgoła różnem od niej i obcem. Były to oczy ciemne, owalne, oczy pięknej kobiety, łagodne, słodkie ocienione długiemi rzęsami. Spoglądały życzliwie, smutnie wyzierało z nich wahanie, lękliwość i tragicznie harmonizowały ze straszną maską twarzy.
— Niech pan chodzi! — rzekł dozorca. — Stać także niewolno!
Misza począł iść powoli, dozorca oglądając się, szedł za nim nieco z boku.
— Czemu się ciągle buntujecie? — spytał cicho, patrząc