Przejdź do zawartości

Strona:Maksym Gorki - W więzieniu.djvu/26

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.



M

Misza spał na pryczy twardym snem. Śniło mu się, że z trudem przedziera się przez wązką, ciemną ulicę... biegnie, bo ktoś pędzi za nim, ktoś niewidzialny... Dogania go, chwyta za ramię i krzyczy coś niezrozumiałego, jakieś ostre słowa:
— Wstaj pan! Do kontroli!
Otworzył oczy i wzniósł nieco w górę głowę. Ujrzał obok siebie ryżego, grubego dozorcę, który szarpał za poły jego surduta, podczas gdy wysoki, pochylony pomocnik dyrektora więzienia wpatrywał się weń, szarymi oczkami z pogardliwą miną.
— Raczy pan może wstać nareszcie... tu nie jesteś pan w domu u mamy!
— Wstaję! — rzekł Misza nie czując się wcale obrażonym, uśmiechnął się i zeskoczył z pryczy.
Pomocnik dyrektora spojrzał mu w twarz, zwrócił się do drzwi, mówiąc już nieco łagodniej.
— Powinieneś pan prosić o papier i napisać do domu po pościel... i inne rzeczy. I wyszedł, nie obejrzawszy się.
Miszę zaprowadzono do umywalni, na koniec kurytarza, gdzie nad długą, szeroką blaszaną rynną wmurowaną w ścianę, widniał szereg kurków mosiężnych. Woda ciekła z nich strumieniami. Po kurytarzu biegali aresztanci w szarych ubraniach, z blaszanymi saganami w rękach, a od czasu do czasu rozlegało się wołanie: