Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/8

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nemi rękoma do więzień i koszar, jak znęca się nad niewinnymi i morduje. Więc błąkając się po gościnnej ziemi, uchodźcy biegli myślami tam, skąd wygnała ich rozpasana furja teutońska lancknechtów, biesiadujących krwawo, wzorem Hunów, na ciele ludu staropolskiego.
Nadchodziła wieczorowa godzina. Po dniu upalnym miły chłód rozlewał się w powietrzu. Tu i ówdzie łyskały pod lasem ognie; pieczono tam ziemniaki. Na skrawku karczowiska dymiła duża kuchnia polowa, niedawno w powstaniu zdobyta na Niemcach. Przy niej ciżbiła się zgiełkliwa czereda, czerwieniły się chustki na głowach wieśniaczek, opodal tarzały się niefrasobliwe dzieciaki i ktoś grał na harmonijce, wesołą nutę wnosząc w rozstrojone obozowisko.
Przez mrowie to szedł młody oficer w rogatej czapce, w niebieskawym uniformie Hallerczyków. Należał do szóstego pułku strzelców polskich. Twarz miał szczupłą, wygolona, smagłą a w pięknych oczach brylantowe blaski.
Porucznik Wiktor Kuna dzień miał znojny. Zabiegał bowiem około doraźnie tworzonego obozu dla uchodźców śląskich. A stokroć więcej nękały go wyrzuty, wymówki, przytyki i żale, jakie odbijały się o jego uszy ciągle pod adresem wojska polskiego. Bo bezdomni przybysze nie mogli wybaczyć żołnierzowi polskiemu, że z założonemi rękami słuchał kanonady powstańców z poza słupów granicznych a nawet niekiedy patrzał na ich zmaganie się z przemocą. Nie chwycił za karabin, gdy zuchwały samolot obrzucał pociskami straże graniczne, a wysunięte posterunki Grenzschutzu wręcz wyzywały je do walki. Trwał w bierności — przygwożdżony bezwzględnym rozkazem z Warszawy.
A szarpały się wtedy nerwy żołnierza polskiego, zwłaszcza tego młodego Ślązaka, z którego szczę-