Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/477

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Z nalepionej na naszym domu mej karykatury. Figuruję na niej w konfederatce, którą strąca mi z głowy potężna, groźna pięść pruska. Ze strachu pękają mi spodnie, nie z przodu, i uciekam pod płaszcz niewieści, zapewne twój. Zobaczysz ten karton z rana, bo nie zdarłem go jeszcze. A teraz śpij, kochanie. Już wpół do czwartej. Czeka nas dzień znojny.
— Oby tylko szczęśliwy — westchnęła Jadwinia i zamknęła oczy.
Tymczasem w mieście snuły się wbrew rozporządzeniu policji groźne mary i raz nawet strzały zbudziły ludzi. To bojówki, uwiadomione o tem, że robotę ich przygotowawczą do plebiscytu obracano w niwecz, próbowały pukaniną z rewolwerów odstraszyć partje pieronów.
Pod osłoną nocy wywiązały się łowy figlarne a niebezpieczne, w których Froncek wziął gorliwy udział. Czaił się za węgłami, ciskał jajkowate granaty na „orcholów“ i zdarzyło się, że kilku burszów wpędził na patrol polskich policjantów, którzy ich aresztowali.
Przed gmachem pocztowym zaś stała przez noc garść cierpliwych ludzi, którzy pragnęli nabyć serję marek pocztowych, opatrzonych datą plebiscytu, jakie na ten dzień wypuściła Komisja Międzysojusznicza.
Miasto zbudziło się wcześniej niż zwykle. Ze świtem wtargnął w nie hałas i rozhowor. Ciężarowe samochody przywoziły nieprzebrane stosy ulotek, gazet i odezw. Rozdawano je wszystkim, a zwłaszcza młokosom, którzy w pobliżu biur plebiscytowych rozrzucali je garściami tak, iż ludzie brodzili w nich niby w śniegu. A już przed ósmą z rana roiło się tam od Mysłowiczan obojga płci. Narzucali się im na mentorów agitatorzy, pragnąc zdradzieckiemi instrukcjami nakłonić ich do oddawania kartek, jakie wciskali im w ręce, i tak dążyli