Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/448

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

W styczniu Ślązak i Warszawianka stanęli przed ołtarzem w kościele Wizytek w Warszawie. Na życzenie panny młodej związał im ręce ks. Woźniak z Szopienic.
P. Wilhelm Kuhna asystował przy tem, udrapowany w powagę, którą pokrywał zaskórny lęk przed rodziną Orzelskich i wogóle Polakami. Towarzystwo to wszakże zrobiło na nim tak korzystne i sympatyczne wrażenie, że nie wzdrygał się już na myśl, że polskość zyska teraz w jego domu pełne prawa obywatelskie. Nie żałował panny Emmy, zwłaszcza gdy p. rejent Orzelski począł go się radzić, czy nie należałoby posagu Jadwini ulokować na G. Śląsku. Od tej chwili nazywał rejenta „zacnym“ i jeszcze więcej rozmiłował się w swej synowej, którą bawiło bałamucenie starego jegomościa.
Gdy młoda para wyjechała do Zakopanego, p. dyrektor pozostał jeszcze w Warszawie z żoną i córką, objadał się w restauracjach, bywał na operetce, zachwycał baletem w operze, zwiedzał to i owo, i chociaż uważał, że nie wszystko było „preiswert“, wyjechał zadowolony a z ożenku syna nawet dumny.
Gdy Jadwinia żegnała go przed odjazdem, ozwał się:
— W Mysłowicach zabraknie ci Warszawy.
— Ale w Warszawie zabrakłoby mi Wiktora. Zresztą... ja jestem Ślązaczka! — szepnęła mu na ucho.
— To dobrze, dobrze! — ucieszył się.
Chociaż wrócił w różowym humorze, nie zapomniał o Nawoju. Konsekwentny we wszystkiem zachęcał go pieniędzmi do usilnych zabiegów wywiadowych.
Nawoj zaś nie próżnował. Wprawdzie wiele czasu pochłaniały jego sprawy, z partją komuni-