Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/449

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

styczną związane i one to sprowadziły go teraz na G. Śląsk. Jednocześnie jednak prowadził akcję wywiadowczą bardzo zgrabnie.
U dyrektora zastał Nawoj porucznika. Ojciec i syn rozmawiali o interesującej Śląsk kwestji spolszczenia wielkiego przemysłu. Dyrektor, na kanapie wyciągnięty, krzywił się i stękał, gdyż dnia tego dolegała mu podagra. Gdy oznajmiono o przybyciu Nawoja, mruknął:
— Nareszcie zjawił się ten szubienicznik.
Tymczasem Nawoj jak niejeden szubienicznik w tych plebiscytowych czasach, mógł był uchodzić za dyrektora kopalni, i to łatwiej od p. Kuhny z jego pospolitą fizjognomją. Na rysach twarzy jego spoczywała powaga. Siadł w fotelu ze swobodą klubowca.
— Może pan bratu podziękować za wszystko! — zwrócił się do porucznika.
— Co? Czy to prawda? — krzyknął dyrektor i twarz jego przybrała straszny wyraz.
— Prawda! Niema cienia wątpliwości. Pan sędzia zwrócił uwagę na p. porucznika szefowi Hauptverbindungsstelle Spree, majorowi v. Roeder oraz majorowi Kaffalke, jako na osobnika, którego należy unieszkodliwić. Poczytano mu to za świetny dowód patrjotyzmu i poruczono wykonanie tego na koszt centrali wrocławskiej.
— Skąd pan to wie?!
Do głębi przejęty tem dyrektor utkwił w Nawoja, jakby we wroga, wściekłe spojrzenie.
— Od kochanka kochanki pana sędziego. Bardzo przystojna modystka z pierwszorzędnej firmy. Tego kochanka ja jej zwerbowałem. Dowiedział się on wszystkiego od niej i... od pana sędziego samego. A potwierdził mi to potem pewien niższy funkcjonarjusz tej centrali, więc chyba pan dyrektor przyzna, że zrobiłem...
— Donnerwetter! — zaklął dyrektor i chwycił się za głowę.