Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/447

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




XVIII.

Zamieć skrzydlata fruwała nad rozłogami puchów śnieżnych dokoła willi dyrektora Kuhny, zaprószała przestwory mirjadami płatków srebrnych, zasnuwała widnokrąg i posypywała zimowy całun migotliwemi gwiazdkami.
Gdy tuman białej kurzawy przykucnął w zagłębiach wzgórza, ukazała się na drodze z miasta wiodącej sylwetka pana Nawoja, od dwóch miesięcy w tych stronach niewidzianego. W czapce futrzanej, z bobrowem kołnierzem palta podniesionym wysoko zmierzał do dyrektora z ciekawemi dla niego wiadomościami.
W tych plebiscytowych czasach działo mu się świetnie i nie potrzebował wcale hańbić się pracą. Jako wpływowy komunista czerpał w Bolszewji mnogie czerwieńce, powtóre Niemcy — ci sami, co strzelali do niego w Berlinie — przekupywali komunistów śląskich, aby w danym razie z ich pomocą opanować gwałtem tę ziemię skarbów. Na domiar Nawoj zgarnął sporo grosza za Bulę a dyrektor wyładował mu kieszenie, wysyłając go z poleceniem odkrycia sprawców napaści na syna.
Zawziętość była cechą charakterystyczną Kuhnów. Lecz miłość i plebiscyt przysłoniły Wiktorowi przykre przejście a zapomniał o bracie, gdy wybiła godzina ślubu.