Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/428

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

skostniały od wilgotnego chłodu, wspiął się na krzesło i zapatrzył w złociste morze zórz rozlanych na wschodzie — w wieczyście powtarzający się i olśniewający cud.
W zachwycie ślepca, co nagle przejrzał, brał w siebie te cudowne blaski, aż sam zamienił się w wysoko nad światem zawieszony blask.