Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/429

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.




XVI.

W zgniły dzień listopadowy około pierwszej z południa siedział w knajpie pan Antoni Nawoj z trzema burszami berlińskimi. Mówiąc, że to dzień jego urodzin, wystawnie żyjący komunista zaprosił swych kompanów na flaki i rzetelny poczęstunek. A oni, wprawdzie spóźnili się trochę, bo wpierw musieli asystować przy karmieniu więźnia, lecz potem tem pochopniej pośpieszyli na ten apel „przyjaciela“ i powetowali sobie zwłokę zaraz dużym kieliszkiem gorzałki.
Tymczasem w pobliżu Wieży, nieodstraszeni wilgocią siedli na ławce dwaj mężczyźni: ciężki, granitowy Lis i jeden ze stróżów osoby porucznika Kuny z Mysłowic. Kopcąc fajki, rozmawiali z cicha i strzelali wzrokiem na drzwi do wieży, przed któremi czekała ładna para: przystojny oficer francuski, trzymający tuż przy sobie za obrożę dużego wilka, i zgrabna, elegancko ubrana blondyna.
Nareszcie uchyliły się ciężkie drzwi, ukazała się okrągła, obrosła twarz starego dozorcy, który pobladł na widok francuskiego uniformu, przejmującego każdego Niemca na Śląsku niemałym szacunkiem.
— Niech nas pan zaprowadzi na szczyt Wieży. Chcemy zobaczyć krajobraz okolicy — ozwał się łamaną niemczyzną oficer.