Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/417

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

je w najwidoczniejszem miejscu celi, w pośrodku. Zaczem dobył z kieszeni pudełko z papierosami.
— Na, już dawno nie miał pan nic do palenia.
Wetknął mu w usta papierosa niemal przemocą i podsunął zapaloną zapałkę.
— Ma pan na sobie czystą bieliznę?
Obejrzał wzorzysty kołnierzyk nocnej koszuli więźnia i mruknął:
— Nie golił się pan dzisiaj. Już teraz zapóźno.
Działo się coś niezwykłego. Zaintrygowany więzień zagadnął:
— Będzie pan zaraz miał tu gościa! — odrzekł dozorca, rozglądając się krytycznie po celi, i rozkazywał:
Niech pan poczesze się szybko, zdejmie pantofle i wzuje buty.
Poprawił wygniecione posłanie na łóżku, postawił dzbanek na swem miejscu, zabrał brudną bieliznę więźnia i wyszedł.
Wiktor przysiadł na kulejące krzesło i patrzył w drzwi, w posąg cichego zaciekawienia zakuty.
Słuchał. Niebawem zaszurały znów za drzwiami buciska dozorcy i klucz zgrzytnął w kłódce.
Zdało się, że pojawia się wachmistrz sam jeden. Tymczasem za plecami jego niebieszczył się strojny, modny kapelusz niewieści. Oddech zamarł w piersi porucznika ze zdumienia, gdy na środek komory wysunęła się... panna Emma Schlichtling.
— Cóż ciebie spotkało?! Straszne... — poczęła żywo nerwowa dama. — Dowiedziałam się o tem wczoraj i nie mogłam przecież, mimo wszystko, pozostawić takiego dawnego przyjaciela w turmie więziennej. Jak się czujesz? Chory jesteś?
— Nie — odrzekł leniwie porucznik, nieruchomie przed nią stojący.
Zgoła nie wiedział, jak w tej chwili odnosić się do tej białogłowy. A ona ściskała obie jego ręce, oglądała go, biadała nad nim a przytem wszyst-