Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/405

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiele. Teraz jeszcze muszę płacić za nocleg, verflucht...
— Dotąd mieliście kwaterę wojskową?
— Nie! Tylko ja, Hans Schulreich i jego kuzyn ulokowaliśmy się darmo. Wie pan gdzie? Nie odgadłby pan tego. W starej wieży Piastowskiej u dozorcy, sędziwego wachmistrza, który, bywało, jeszcze nam stawiał piwo. Ale przeszło trzy tygodnie temu wyrzucił nas.
— Czemu?
— Bo, powiada, „trafili się ludzie, co mi za tę celę dobrze zapłacą“. Chcieliśmy dać mu kilka marek i pozostać, ale nie zgodził się. Rzeczywiście sprowadziło się do niego trzech fajnych Berlińczyków, którym zachciało się mieszkać za drogie pieniądze pospołu z pająkami.
— Czyż w tej wieży są jakie mieszkania?
— Mieszkania? Ładne to mieszkania. Pod dachem jest komórka pobielana, rupieciami zarzucona. Poniżej znajduje się w wieży druga, większa i porządniejsza klatka. Tam mieszkaliśmy. Ale w nocy bywało zimno, bo niema tam okien, jeno otwory bez szyb, podłużne, jak to zwyczajnie w bastjonach. Dobre to, jeśli darmo.
— I ci trzej Berlińczycy wysiedzieli tam dotychczas? — pytał Nawoj.
— Wysiedzieli! — zaśmiał się Orgeszowiec.
— Od jak dawna?
— Blizko miesiąc. Od czternastego października. Od tego to dnia płacimy za noclegi u pewnej chciwej baby. Może pan zna jaką rodzinę, gdzie mógłbym ot tak przytulić się lub zamieszkać kątem?
— Znajdzie się... — bąknął zamyślony Nawoj i nalał mu wódki z wdzięczności za to, co posłyszał, bo sprawa ta mieszkaniowa zainteresowała go ponad wszelką miarę.