Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/193

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Przywitał ją tam głos upomnienia. W oknie klatki schodowej czerniła się sylwetka Komisarza Plebiscytowego. Wzywał szarańczę do rejterady i groził, lecz nadaremnie. Szydercze chichoty i wrzaski były odpowiedzią i na czele napastników stojący Niemczak krzyczał wyzywająco:
— Lass doch schiessen du Hund! (Więc każ strzelać, ty psie!)
Jeszcze Korfanty dał im chwilę do zreflektowania się.
— Raz — dwa — trzy...
Padła komenda i zagrały karabiny. Krzyżak z nóg zcięty padł plackiem na bruk, padli inni i tłum jął szybko rejterować. Aliści nie miał drogi ujścia, gdyż napierające z tyłu tysiące bojowników stanowiły zaporę. Odrzuciły go wstecz i wtłoczyły z powrotem w dziedziniec, który znów zaludnił się tysiącem sylwetek. Dzikie wycie rozjuszonej zgrai, jakby stada szakalów napełniało noc zgrozą. Raz jeszcze rozległ się z okna Lomnitzu głos Korfantego, głos przestrogi i znów kule polskie przeszyły powietrze, zwaliły z nóg garść lancknechtów.
Mimo to dziedziniec wypełniał się po brzegi i granaty ręczne jęły bombardować okna restauracyjne. Czatowali przy nich nieustraszeni wojacy, tudzież ośmnastoletni kuchcik. Drżąc febrycznie żądzą rycerską, urodzony ten żołnierzyk, streścił się w źrenicach i raz wraz strzelał w coraz bliższą, natarczywszą chmarę bisurmanów.
Położenie przedstawiało się coraz poważniej. Jakoż ten i ów z załogi Lomnitzu, tchórzem podszyty, chował się w mysią jamę a lokator czwartego piętra wlazł pod łóżko i zaszył się w piernaty przed kulami, bzykającemi li tylko około parterowych okien. Strach odebrał mu rozsądek. A garść mężnych obrońców trwała na posterunku, broniła hordzie przystępu, nie pamiętając o sobie.
Postawiwszy stół sztorcem na podłodze przy narożniku okna, Wiktor przykucnął za tą słabą tar-