Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/194

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

czą i, ile razy śmiałek wspinał się na gzyms wybitego okna, strącał go kulą. Tak złamano rozpęd tłuszczy, która cofnąwszy się, ograniczyła się na bezowocnem ostrzeliwaniu okien.
Nastąpiło pewne odprężenie i nasunęła się kwestja, jakby dać znać załodze francuskiej, skonsygnowanej w koszarach zamiejskich, o opresji Komisarjatu i wezwać pomocy. Telefon okazał się głuchym na dzwonienie polskiej placówki plebiscytowej, więc oblężeni Polacy nie byliby tego dokazali, gdyby kapitan Kwasigroch nie był brawurowo wydostał się na miasto. Przeszedłszy po dachach sąsiednich kamienic do rogu ulicy, spuścił się tam po rynnie i pośpieszył po odsiecz.
Zbliżyła się północ, gdy przypuszczono z dziedzińca nowy szturm. Jeszcze gwałtowniejszy. Nastał moment krytyczny, w którym odwaga obrońców nie mogła już zażegnać niebezpieczeństwa. Bo przez paszczęki okien wrzucono dwie beczki benzyny do sali, i chociaż Wiktor Kuna, Tyc, Bienia i inni bez przerwy rąbali z karabinów w mrowie bandytów, chociaż wyrostek kuchennego fachu za ich przykładem strzelał, rzucał się w najwięcej odsłonięte miejsca z pianą na wargach, w istny szał wojacki wpadając, chociaż zapał tej termofilskiej garści Ślązaków był nie wyczerpany i niejeden ranny napastnik staczał się, niby manekin z parapetów okien na dziedziniec, buchnęły nagle beczki ogromnym płomieniem i obłok dymów zalał, opanował całą salę.
Zagłada zajrzała w oczy Polaków i tysiące Hunnów, w poczuciu zwodniczego tryumfu, ryknęły: Deutschland, Deutschland, ueber alles!... Podjęły to zastępy bojowców i gawiedzi w uliczce, na t. zw. bulwarze, na froncie Lomnitzu i dalej rozwydrzona niemczyzna wyła z radości, jakby obróciwszy placówkę polską w perzynę, skończyła z Komisarjatem, wygrała sprawę z Polakami.