Strona:Maciej Wierzbiński - Pękły okowy.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

rem w pościg za... młodym, eleganckim panem, w którego towarzystwie przechodziła pani podobno przez rynek. Tak mówią w komendzie Grenzschutzu...
Panna Emma słuchała w czujnem skupieniu. Przybladła nieznacznie i po chwili milczenia spytała, cedząc słowa z rozwagą:
— Dlaczego to ścigano pana Kunę? To ciekawe.
— Bo to był oficer armji polskiej.
— Co?! — zawołała panna Emma. — On! Oficerem armji polskiej? To jakaś omyłka!
— Tak twierdził z całą pewnością zamordowany porucznik Gronosky.
— To się mylił! To nie może być!
— I mnie się tak zdawało.
— Pan Kuna jest bratem mej najlepszej przyjaciółki, należy do znanej na G. Śląsku rodziny, z którą łączą mego ojca oddawna serdeczne stosunki. W istocie pan Kuna jest oficerem, lecz oficerem armji niemieckiej! — mówiła panna, domyślając się, że pana Kerna przysłano do niej z ramienia policji, i ciągnęła: Trzy lata temu ranny, przebywał w lazarecie w Dortmundzie i tak się zdarzyło, że ta go tam pielęgnowałam. Żywi dla mnie za to wdzięczność. Dlatego wróciwszy na G. Śląsk, zapragnął mnie powitać. Lecz cóż osoba porucznika Kuny może mieć wspólnego z tą krwawą historją?
Pan Kern poruszył się niespokojnie, zdjął rękawiczkę i znów ją włożył.
— Nie wiem. P. por. Gronosky twierdził, że to oficer polski i dlatego jako za szpiegiem, puścił się za nim w pogoń. A że przy tem stracił życie, więc obecnie na pana porucznika Kunę pada pewne... podejrzenie.
— Podejrzenie? Jakie?
— Że wciągnął por. Gronosky’ego w jakąś zasadzkę.