Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/54

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie wątpiłem ani na sekundę. Każdy czyn jego różni się od czynu innych, jak twarz od twarzy. Trzeba tylko umieć patrzeć.
— Tak pan myślisz... tak myślisz... powtarzał pan Filleul.
— Jestem tego pewien, — rzekł z przekonaniem młody człowiek. — Zważmy tylko tę jedną rzecz: pod jakiemi inicyałami korespondowali ze sobą? A. L. N., to znaczy pierwsza litera imienia Arsen i pierwsza i ostatnia nazwiska Lupin.
— Słowo daję, nic oczom pańskim nie ujdzie, — zawołał Ganimard, — czeka cię świetna przyszłość, a ja stary składam przed tobą broń.
Beautrelet poczerwieniał z radości i uścisnął serdecznie dłoń inspektora.
Wszyscy trzej wyszli na balkon, skąd roztaczał się widok na ruiny.
— Więc tam miałby się znajdować, — szepnął pan Filleul.
— Tam jest napewno, — rzekł głucho Beautrelet. — Tam jest od chwili, w której upadł. Nie mógł przecież ujść, nie będąc widzianym przez pannę de Saint-Veran, ani przez żadnego ze służby.
— Jaki dowód masz pan na to twierdzenie?
— Dowód dali nam sami wspólnicy. Wszakże tego rana jeden z nich przebrał się za woźnicę i przywiózł panów tutaj.
— Aby usunąć kaszkiet, jedyny znak tożsamości.