Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/53

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Nie możesz pan jednak przestac wierzyć, i odwróciłeś, panie sędzio, uwagę od tego jedynego miejsca, w którem człowiek ów może się znajdować, od tego tajemniczego miejsca, którego nie mógł opuścić, a do którego się wślizgnął, będąc ranionym przez pannę de Saint-Veran.
— Ależ, do pioruna, gdzież on się znajduje? W jakim zakątku piekła?
— W ruinach starego opactwa.
— Przecież już niema ruin! Zaledwie kilka odłamów muru... kilka strzaskanych kolumn!
— Otóż tam właśnie się zagrzebał, — zawołał z mocą Izydor Beautrelet, — na tę przestrzeń musicie skoncentrować poszukiwania, tam, nigdzieindziej nie znajdziecie Arsena Lupin.
— Arsena Lupin! — wykrzyknął sędzia, zrywając się z siedzenia.
Zapanowało uroczyste milczenie, w którem zdało się, że brzmią jeszcze sylaby sławnego tego nazwiska. Czyż możliwe, aby to był Arsen Lupin, którego daremnie szukają od dni kilku? Jakie szczęście dla sędziego, gdy zdoła pochwycić największego awanturnika! Czeka go sława i awans w przyszłości! Ganimard nie poruszył się. Izydor zapytał go:
— Jesteś pan mojego zdania?
— Oczywiście!
— Pan również nie wątpiłeś na chwilę, że to nikt inny, jak Lupin, zorganizował całą tę napaść.