Przejdź do zawartości

Strona:M.Leblanc - Wydrążona igła.djvu/55

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została skorygowana.

— Niech będzie, lecz nadewszystko, aby za dnia obejrzeć miejsce, i przekonać się naocznie, co się stało z ich naczelnikiem.
— I myślisz pan, że się przekonał?
— Przypuszczam, gdyż zapewne znał miejsce schronienia. Przypuszczam także, że stan chorego musiał być groźny, bo popełnił, zapewne z żalu tę nieostrożność, że napisał słowa groźby: „Biada panience, jeżeli zabiła naszego przywódcę“.
— Lecz przyjaciele mogli go następnie uprowadzić?
— Kiedy? Przecież ludzie pańscy pilnowali ruin. A następnie, gdzież mianoby go ukryć? W najlepszym razie mogliby go wywieść o jakie pół mili, gdyż konającego daleko wozić nie można, a natenczas byłbyś go pan odszukał. Powiadam panom, że się tam znajduje. Przyjaciele nie mogliby byli mu dać pewniejszego schronienia. Tu dotąd sprowadzili także lekarza, w tym czasie, gdyż żandarmi biegli gasić pożar.
— Lecz w jaki sposób żyje? W jaki sposób żyć będzie? przecież, aby nie zmarnieć, potrzeba wody i pewnych pożywień!
— Nic więcej powiedzieć nie mogę... Nic nie wiem... Lecz przysięgam, że tam się ukrywa. Tam się znajduje, gdyż gdzieindziej być nie może. Jestem tak pewnym, jakbym go dotykał.
Palcem wskazał na ruiny, i zatoczył mały krąg, który równał się punktowi. Owego to punktu szukali obaj koledzy z taką nieza-