Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/191

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tne, jak wszystkie jego lokale. Moi ludzie są tam właśnie, ale dotąd niczego nie znaleźli.
W chwili, gdy Prasville wymawiał te słowa, nadbiegł z prefektury zdyszany woźny, donosząc panu prefektowi, że wzywają go do pałacu Elizejskiego, czyli do prezydenta rzeczypospolitej, gdzie znajdował się już prezydent sądu.
— Spieszę tam natychmiast — odparł prefekt, a odchodząc, rzekł do Prasville’a:
— Tam rozstrzyga się los Gilberta.
— Jak pan sądzi, czy ułaskawią go? — spytał Prasville.
— Nigdy w świecie. Po takim skandalu zgilotynują go tembardziej chociażby był naprawdę niewinny. Sprowadzą poprostu nowego kata, zanim tamten przyjdzie do zdrowia.
Zaledwie prefekt opuścił gabinet dyrektora policji, gdy wręczono temu ostatniemu czyjąś kartę.
Spojrzawszy na nią, Prasville nie mógł wstrzymać się od okrzyku.
— To już przechodzi granice, na honor, to przechodzi granice.
Na karcie wypisane było nazwisko prywatnego detektywa — Lucjana Nikol.
Przed udzieleniem posłuchania tak niebezpiecznemu gościowi, przedsięwziął Maurycy Prasville wszelkie środki ostrożności.
Wydobył z biurka dwa nabite browningi, położył je obok siebie, przykrywając je od niechcenia papierami, następnie zaś porozumiał się ze swym sekretarzem.
— Panie Lartig — rzekł do niego. — Przyjmę tu za chwilę na posłuchanie pewną osobistość, która wyjść powinna z gabinetu z kajdankami na ręku. Posłuchanie potrwa zapewne długo. Weź pan wszystkich inspektorów policyjnych, jakich tu masz pod ręką i bądźcie w pogotowiu. Na pierwsze brzmienie dzwonka, wpadniecie tu wszyscy z rewolwerami w rę-