Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/184

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

tor. — Więc pan naprawdę wierzy w niewinność tego chłopca?
— Jestem o niej najmocniej przekonany — rzekł stanowczo adwokat.
Maurycy Prasvílle zamyślił się.
Przypomniał sobie dziwną rozpacz Klarysy i to — zastanawiające żądanie oswobodzenia skazanych w zamian za listę 27-miu. Było w tem coś, czego nie pojmował.
Tymczasem nadeszła godzina.
Zbudzono więźniów. Vaucheray spał spokojnie w swem łóżku.
Gdy straż weszła do jego celi, zbudzony skoczył na równe nogi i spojrzał przed siebie oczyma rozszerzonemi zdziwieniem. Gdy chciano mu powiedzieć, że musi gotować się na śmierć — zbladł mocno i nie dał dojść do słowa swym dozorcom.
— Cicho! Nie mówcie mi. Wiem dobrze sam, pamiętam.
I zaczął się ubierać stosunkowo spokojnie. Widocznem jednak było, że czeka jeszcze na coś, że się czegoś spodziewa.
Spojrzał na otaczających i spytał nagle:
— A tamten? Czy i on także idzie dziś na śmierć?
Odpowiedziano mu twierdząco.
Wtedy zawahał się chwilkę i zdawało się, że chce coś wyznać. Ale trwało to zaledwie parę sekund. Wnet odzyskał zwykły swój cyniczny spokój i mruknął:
— To słusznie i on powinien umrzeć. Razem się broiło, razem odpowiemy za swoje.
I zaciął się od tej chwili w upartem milczeniu.
Gilbert nie spał już, gdy dozorca więzienny wszedł do jego celi. Siedział na łóżku i wysłuchał strasznych słów, jakby ich nie rozumiejąc. Spoglądał tylko po twarzach stojących naprzeciw żołnierzy, jakby doszukiwał się w którym z nich rysów znajomych.
Przypuszczał może, że jeden z nich jest przebra-