Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/183

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

mi, inni sykali i gwizdali. Wszystko to działo się w przyzwoitej odległości od bram gmachu więziennego, do którego nikogo nie dopuszczano. W raz z bielejącem światłem poranku ustał deszcz, który kropił noc całą, tłum zakołysał się w niecierpliwem oczekiwaniu. Obiegały pogłoski, że stanie się coś nadzwyczajnego. nie chciano wierzyć, aby Arsen pozwolił zgilotynować swych wspólników, nie przedsięwziąwszy nic dla ich obrony.
Ten sam niepokój miotał umysłem pana prokuratora rzeczypospolitej, który dzielił się obawami swemi z Maurycym Prasville.
— Niech się pan nie lęka — uspokajał go dyrektor policji — tym razem mamy w ręku Arsena, a dzisiejsza egzekucja będzie tylko wstępem nowego procesu, który zelektryzuje wkrótce cały Paryż.
— Kto wie? — rzekł na to prokurator. — Nie podzielam pańskiej pewności, Arsen jest człowiekiem nieobliczalnym i może nam znów sprawić niespodziankę.
— Nie, skoro znam teraz jego kryjówkę i wiemy o każdym jego kroku. Mieszka w domu przy ulicy Clichy, do którego wszedł wczoraj o godzinie siódmej wieczór. Dom ten otoczony jest przez policję, Arsen zaś znużony próżną walką z nami, zażył lekarstwo na sen, które wybornie poskutkowało. Rozumie pan, że narazie nie zakłócamy jego spokoju, ale dwóch żołnierzy policyjnych czuwa u drzwi jego sypialni.
— Ho! ho! — zauważył z niedowierzaniem prokurator. — No! obaczymy! W każdym razie należy pragnąć, aby ranek dzisiejszy nie przyniósł nam przykrych niespodzianek.
— A jednak przyjdzie kiedyś czas, w którym sądy paryskie rumienić się będą za niesłusznie wydany wyrok — rzekł nagle adwokat Gilberta, który zbliżył się do rozmawiających.
— Co pan mówisz? — odrzekł chmurnie prokura-