Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/18

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Lupin jak zwykle znajdował się na stanowisku. Jakież było jego zdziwienie, gdy wśród agentów, okrążających willę Daubrecq’a, poznał ni mniej ni więcej, tylko samego dyrektora policji pana Maurycego Prasville. Czekał on widocznie na odejście Daubrecq’a, paląc papierosa jak zwykły przechodzień, zaledwie jednak Daubrecq znikł na zakręcie ulicy, Prasville wstał szybko z ławki i zbliżył się do czekających na niego agentów. Na jego wszechwładny rozkaz uchyliła się żelazna krata, oddzielająca dom Daubrecq’a od ulicy. Arsen Lupin rozumiał wybornie, co to znaczyło.
— Tajna rewizja w mieszkaniu pana posła — szepnął do siebie — a gdybym i ja wziął w niej udział? — Bez chwili wahania przystąpił do drzwi jeszcze niezamkniętych, przy których czuwał stróż domu.
— Ci panowie już są? — rzucił pytanie tonem człowieka, na którego czekają.
— Tak jest, są właśnie w gabinecie pana posła — odpowiedział stróż. Był to widocznie człowiek oddany policji. Lupín wszedł do domu pewnym krokiem. W razie gdyby go zapytano po co tu przybył, zamierzał przedstawić się jako jeden z dostawców pana posła.
Nie przyszło jednak do tego. Lupin przeszedł bez przeszkody pustą sień i salę jadalną, poczem znalazł się w ciemnym, długim korytarzu. Wtedy posłyszał szmery głosów, wychodzące z pokoju, z którego oszklone do połowy drzwi, wychodziły na ów korytarz. Przycisnąwszy się do ściany, wprost naprzeciw tych drzwi, mógł wybornie śledzić wszystko co się działo w gabinecie Daubrecqua, w którym zapalono już światło. Zobaczył więc duże biurko zarzucone papierami, a pod ścianami szafy pełne książek. Dyrektor policji stał pośrodku i kierował ruchami swoich podwładnych, jak kapelmistrz dyrygujący orkiestrą. Agenci zdejmowali z półek po jednej książce i wytrząsali je starannie, w nadziei, że coś z nich wypadnie.