Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

myślniejszą zadamy ci mękę. Powtórzy się na tobie cała historja dawno zapomnianych sposobów.
— Czy nie masz jeszcze dość tej swojej listy? Czy nie nasyciłeś się nią dotąd? Użyłeś jej do syta bratku, teraz kolej na innych. — Mów! Jedno słowo a zostawimy cię w spokoju.
Daubrecq był niewzruszony.
Arsen podziwiać musiał żelazną wytrzymałość tego człowieka.
— Powtórz Sebastiani — rozkazał margrabia.
Korsykanie zabrali się znów do dzieła. Obracali drążki z widocznym wysiłkiem. Opór był coraz większy, a ból zadawany dręczonemu coraz sroższy. Wreszcie z gardła torturowanego wydarło się charczenie, nie przypominające prawie ludzkiego głosu, a potem zdało się Arsenowi, że słyszy wołanie o ratunek.
— Dosyć — rzekł margrabia, który sam miał twarz zmienioną i któremu pot kroplisty wystąpił na czoło.
— Widzisz, że przemówiłeś, musisz wyznać.
Arsen myślał w tej chwili, że mimo, iż jest rzezimieszkiem, nie potrafiłby znęcać się w tak okropny sposób nad ludzką istotą. Mniemał wszakże tak samo jak margrabia, że Daubrecq ulegnie teraz. Nastawiał więc pilnie uszu, by pochwycić jego tajemnicę. Myślał już o odwrocie, o samochodzie oczekującym na niego przy drodze. Jakże się będzie musiał śpieszyć do Paryża, by przybyć pierwszemu na miejsce.
— Mów! — powtarzał margrabia, pochylony nad swą ofiarą.
— Powiem... tak.. już powiem — wyjąkał Daubrecq.
Na twarzy margrabiego odbiła się dzika radość.
— Mów-że...
— Nie, nie, jutro dopiero, powiem wam jutro.
— Co? Jutro? Kpiny sobie z nas stroisz? Sebastiani, zaczynaj!
Ale Daubrecq nie czuł się widocznie na siłach