Strona:M.Leblanc - Kryształowy korek.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jego wymuszą na nim wyznanie torturą, to i tak on, Arsen, usłyszy owo wyznanie współcześnie z Albufex’em, a skorzysta z niego wcześniej, uprzedzi margrabiego.
Margrabia przemówił znów:
— Po raz czwarty wzywam cię do mówienia. Wypluń wreszcie swoją tajemnicę, bo ci ją i tak z gardła wydrzemy. Nie doprowadzaj mnie do ostateczności. Nie mam wogóle miękkiego serca, a z pewnością nie ty wzbudzisz we mnie litość... No cóż? Będziesz mówił, czy nie?
Przy ostatnich słowach czuć było już głuchą furję w głosie margrabiego.
— Milczysz! a no dobrze, sam tego chciałeś — Sebastiani, zaczynaj!
Na rozkaz ten Korsykanin przystąpił do więźnia wraz z dwoma synami. Jeden z nich trzymał w ręku rodzaj drążka.
— Zastanów się — rzekł jeszcze markiz — czy warto narażać się na ból.
Daubrecq milczał. W tedy Sebastiani, zwolniwszy nieco rzemyki krępujące w kostce obie ręce Daubrecq’a, wsunął pod nie ów drążek, to samo zrobili jego synowie, wsuwając narzędzie tortury pomiędzy związane stopy pana posła.
Arsen patrzył ze zgrozą.
Na dany znak czterej oprawcy zaczęli naraz swą okropną robotę. Polegała ona na powolnem odchylaniu drążka, aż do wykonania nim całkowitego obrotu. Była to straszna tortura. Za każdem poruszeniem drążka rzemienie wpijały się głębiej w ciało.
Arsenowi zdało się, że słyszy już trzask gruchotanych kości.
Daubrecq wydał głuchy jęk.
— Głupcze — krzyknął margrabia — czy myślisz, że wzruszą mnie twoje jęki? Lubimy jak widzisz rozmaitość, ja i moi wspólnicy. Co dnia inną, co dnia wy-