Strona:Lutnia. Piosennik polski. Zbiór drugi.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.
86

«Dwustu braci miałem z jednej kniei
Na najwyższych wylęgłych opokach.
Dwustu braci krążyło w obłokach,
Wszystkich dwustu znikło bez nadziei.

Dwustu było: na wichry, na słoty,
Ostre szpony, nakowane dzioby —
Jako strzały mieli wartkie loty,
Nimi z grobów latali na groby.
Góry, skały, szumiały ich krzykiem,
Wietrzyk igrał z piórmi ich zdobyczy.
Dziś im skała echem nie odkrzyczy,
Nie odpowie sokolim językiem.

Przyszła burza, od północy burza,
Czarne niebo a ciężkie jak ołów.
Od tej nocy wzbijam się na wzgórza,
Latam, szukam braci mej, sokołów.
Sosny szumią trzęsąc igieł deszcze,
Pod mogiłą kwiat życia się grzebie!
A wędrowca zimne ziębią dreszcze:

Powstał, włosy odrzucił od czoła,
Jedną rękę oparł na kosturze,
Drugą rękę wyciągnął ku górze
I zawołał na brata sokoła.