Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Z pamiętnika włóczęgi.djvu/106

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Hura — ha!... hejże — podpalajmy niebo...
Odkąd niebo podpaliłem pożarem mego przekleństwa, stygmat bólu wycisnął mi djabeł swoją piętą, i boska moc moja sama się poznała w sobie...
Będę burzył...
Już, jak płatki blade, fruwają gwiazdy koło mnie, odczepiłem je od słońca, oderwałem, rzuciłem.
Tam stada ludzkie rozpychają się o kawał ziemi, którą morze zaleje i wrzuci na miljon lat w wodę. A oni biją się o nią przeklęci... Już wytaczają armaty i zębami za kudły się chwytają. A ja patrzyć muszę, jak się krew leje — głupia, zła, czerwona, niewinna krew ludzka.
Ot! — i taki bóg ze mnie niezdarny.
Tyle, że kląć umiem, tyle, że widzę, czego oni nie widzą — niezdarny bóg!...
Podaj mi, starcze, twoje suche dłonie, ochłodzić chcę się...
Tyle zmarszczek... Pewnie cierpiałeś bardzo? Odsuwasz się ode mnie, jak od widma dżumy i błogosławisz nie mnie, jeno tamtym. O star-