Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/88

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Z twego uśmiechu... pomnisz, ty: jedyna...
Gdy sen się w duszy...

Głos mu zadrgał, zafalował, napełnił się łzami — i zamilkł. Twarz poszarzała smutkiem niepokojem, i spłoszone oczy szukały jej oczu...
Lecz Zofja nie zrozumiała.
Głos Rudzkiego był w jej zaświecie głosem jej własnym, i słowa jego wolą swej miłości posyłała w dal... ku niemu...
Przysłoniła głowę ku szybie, patrzała w niebo szare i smutne, z którego sypały się bez przerwy srebrne płatki śniegu — i szeptała: nie zapomnieć, nie zapomnieć, nie zapomnieć mi nigdy o tobie...
Rudzki spojrzał na nią nagle szeroko otwartem oczyma.
Nie wiedział, co znaczy jej milczenie, leez pojął, że mówił nadarmo...
Pochylił więc jeszcze niżej, niż poprzednio, głowę, i słuchał buntu myśli, co wrzały niesfornym, swym głosem:
Oh! mieć ją!
Jedną, jedyną jej miłość posiadać... to wszystko....
Oh! mieć ją!
Za jedną, jedyną godzinę jej miłości zapłacić męką lat, cierpieniem choćby nawet życia całego, za jedno jej spojrzenie kraść i zabijać, za jeden jej pocałunek palić, niszczyć i mordować!
Nieznane mu dotąd straszliwie mocne podniecenie buchnęło do mózgu, zalało go krwi falą, i wzniecać jęło przerażające, okrutne obrazy.
Ściągnął swoje brwi królewskie, zaciął wargi,