Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/87

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Może... —
— Oh, proszę powiedzieć! Ja tak lubię miłosne poezye. —
Patrzał na nią lekko przymrużonemi oczyma, do których wolno, wolno nabiegały łzy. Ręka mu drżała nerwowo, i pierś z trudnością chwytała powietrze. Pochylił ciężko głowę, wpatrzył się znowu w fantastyczne desenie dywanu, i począł mówić tak, jak szły same słowa, jak je krew wzburzona z serca wyrzucała:

Zapomnieć o tem? przecie to sen jeno,
Że ktoś na serce ukojne kładł dłonie, —
I dążyć znowu, gdzie mnie czucia żenią,
Za tym rozkazem, co mi w duszy płonie?

Zapomnieć o tem? Choć te cudne oczy
Świecą nademną w zwątpienia pomroczy,
A uścisk dłoni pali jak tęsknica,
A sen ten o niej duszę wciąż zachwyca!

Zapomnieć o niej? Więc zatrać się w świecie!
Potargaj różę biedną i jedyną!
A kiedy los ci i resztę rozmiecie,
To powiedz wtedy, że to twoją winą!

Zapomnieć ciebie? Jesteś tak rozrzutna,
Żeś mi nie patrząc — kwiat rzuciła cudny!
Z twego uśmiechu — dusza moja smutna,
Z twego spojrzenia — sen śni mi się złudny!

Z twego uśmiechu... Pomnij, że nie trzeba
Żadnej radości wieścić nadaremno...
Z twego spojrzenia... — Żal bierze, gdy z nieba
Zniknie słoneczko... i wokoło ciemno...