Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/81

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

A potem każdą różę całując po kolei, podnosiłaby do ust jego, wargi jego nią niby pieszczotą muskała, i oczyma całowała oczy jego...
O gdyby
O gdyby już tu był...
...Bez końca odczytywała krótkie listy jego.
Pod słowa proste, a nawet czasem szare, podkładała potęgę swojego uczucia, rozjaśniała je tajemnem znaczeniem marzenia niby czarodziejskim znakiem, i ufała, kochała wierzyła...
Szły dni...
Tęsknota jej rosła, potężniała i piękniała, i była niby kwiat wieczny, kwiat rozkwitem swym ustawno jaśniejący, i przepychem cudny, i pokusą mocny...
Rozkoszą była ta tęsknota i męką serdeczną, bólem i radością jasną, godziną snów błękitnych i marzeń płomiennych, chwilą uniesień, buntu, pieśni i upadku...
Zanosiła się jej dusza w zaświat swój radośnie, i tylko przemocą ściągana wracała do zwykłego, szarego dnia bytu. Ale wówczas w oczach jej tajemnych pozostawał żal cichy i głęboki, i wyraz jakgdyby bardzo dziecinnego zdziwienia i trwogi.
Wyraz ten zawsze widział w jej oczach Rudzki ilekroć przychodził na krótkie do niej rozmowy.
A pokochał ją on młodem sercem swojem silnie i namiętnie, pokochał, jak kochają ci ludzie, którzy raz tylko w życiu kochać mogą, i szalał za nią chwilami w obłędzie, i modlił się do niej modlitwą cudowną — kochał do zatracenia.
Lecz przychodził do niej cichy i spokojny, na-