Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/80

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Oh! tylko dla niego!
Szła do swego pokoju, siadała na „pamiętnej“ kanapce, przymykała oczy, i zapadając w upojny stan rozmarzonego snu, po raz niewiadomo już który przeżywała wszystkie spędzone tu z nim chwile...
Śnieg padał za oknami dużemi płatkami, powiew wiatru szybami podzwaniał żałośnie, huczał głucho i monotonnie odgłos życia miasta, — a ją otulała dobra, błogosławiona cisza — i z serca wykwitał powoli purpurowy marzenia kwiat...
O gdyby...
O gdyby już tu był...
Gdyby mogła widzieć jego jasne oczy, słyszeć bicie serca w ciszy, w oddech się jego z rozkoszą wsłuchiwać, — i całować, całować, bez końca całować...
O gdyby...
O gdyby już tu był...
Wzięłaby pęk róż w rękę, klękłaby u kolan jego tak jako wtedy, lecz miast te róże rzucić mu na piersi, wtuliłaby w nie usta, przymknęła rozgorzałe oczy, i cicho cichutko szeptała:
Całuję róże białe i purpurowe, całuję namiętnie, by tylko one, prócz ciebie, rozkosz tych pocałunków znały! Weź teraz te róże do domu swojego — i zachowaj je, o miły! Może kiedyś, kiedyś, po latach zbyt długich, zaschnięty płatek znajdziesz w kartach książki i pomyślisz z szczęsnym wspomnienia uśmiechem:
— Ona całowała ten płatek... A były jej usta cudne, od róży cudniejsze, słodkie, czarowne, pragnące! —