Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/71

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

dziewanie pojął, napełniło mu duszę mroźnem przerażeniem.
Więc to tak?!
Więc to ból tak, i tylko ból przemawia?
Więc ja ją jeszcze kocham?
Potworne!
A jednak...
A jednak wiedział, że gdyby don przyszła, gdyby spojrzała mu w oczy z cichą, wzywającą prośbą, uśmięchnęła się słodko i łagodnie, na ziemię rzuciłby się przed nią, stopy jej i kolana całował i żebrał, żebrał o miłość.
— Nie chcę! — krzyczało w nim tysiące głosów dumy — Nie chcę! —
Postanowił, że dziś jeszcze nieodwołalnie wyjedzie.Obserwuj
Lecz ból w nim wył; płakała podeptana miłość i splugawiona tęsknota. Krzyczało oszołomione serce, i wzywała duma:
— Nie poniżaj się! Wyrzuć ją precz z serca, jak się wyrzuca to, co niepotrzebne! Gdybyś był nawet gorszym, niż jesteś, nie godna ona ciebie. Za ból twój serdeczny, niech będzie przeklęta!
Przeklęta! —
— Prze pana, to już! —
— A... a... dobrze. — Staliński podniósł się ciężko, rzucił okiem na Jaśka i spienione, pomęczone konie, uśmiechnął się i powiedział:
— Dziękuję ci, Jasiek. Jechałeś w takt mojej krwi. —
Jasiek spojrzał na niego nieco zdziwiony, ale