Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/56

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Bądź! —
Oszaleć! — — —
Staliński ciężkim krokiem odszedł od okna. Opuścił się bezwładnie w głęboki fotel, skulił się w sobie, i patrzył w ogień kominka.
Potem podniósł porzucony list, i znów czytał:
„Pozatracały się wszelkie myśli moje, pozatracały się wszystkie wspomnienia, i jesteś we mnie tylko ty... i ty... i ty...
Kocham cię! — “
— Pozatracały się wszelkie myśli moje — — — wspomnienia — i jesteś tylko ty... ty... ty... — powtórzył bezdźwięcznie i przymknął powieki.
Kto to pisał?
Zofja... Zofja... Zofja...
Ha! ha! ha! ha! Zofja?!
Co się ze mną dzieje? — chwycił się za głowę, porwał się z miejsca, i biegał po pokoju.
Ból, żal, gniew i wstyd nim targały.
Co się ze mną dzieje? —
Ochłonął wreszcie. Powrócił znów do listu, i czytał uważnie do końca; w przypisku było:
„A wiesz? Bawi tu pan Rudzki, który przyjechał na święta do swych znajomych. Poznałam go nieco bliżej. Właśnie taki, jak ci mówiłam, i mam wrażenie, że on będzie wielkim. Jego dusza to jeden płomień pieśni, jego serce to jedno jej umiłowanie...“
I co ja jej napiszę?
Co? Co? Co?!
Nie! Nie!! Tak być może, ale nie ze mną! Nie: będę igraszką! Przenigdy! Nie będę!
Zofja?! Ona mnie kocha...