Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/42

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Bójcie się Boga, chłopcy! Cóż ja wam opowiem? Okropnieście się dziś rozbestwili! —
— Cóż znowu? Gadaj mały! —
— Ale przypadkiem nie wierszem! —
— Ani prozą! —
— Więc jak, do djabła? —
— A... stylem biblijnym! —
Projekt się spodobał. Bajorskiego, który usiłował protestować, ostro zakrzyczano:
— Czarną kawę stawiamy! Gadaj! —
— A nie, to fora ze sali! —
— No, raz, dwa, trzy! —
— Nakręć go, Będziński! —
Będziński bez wahania spełnił swe zadanie. Stanąwszy poza krzesłem Bajorskiego, nachylił się i udając ręką ruch kręcenia korbą, drugą zasłonił usta i wydobył z gardła dźwięki chrypliwe, świetnie naśladujące chrzęst nakręcanej sprężyny. Śmiech buchnął ogólny, i gdy wreszcie Będziński wyprostował się zmęczony a zadowolony, posypały się znowu okrzyki:
— Gotów! Teraz może gadać! —
— Pan Bóg Adama lepiej nie nakręcał! —
— A Adam Ewę! —
— Silentium! Bajorski już gada! —
Jakoż rozpoczął: — Onego czasu w grodzie czcigodnym i sławetnym żył, moje wy raki zatracone, człek mądrością stary, a włosami siwy. Miłością Boga się cieszył, a poważaniem wśród ludzi. Piasto, wał zaś w mężnej dłoni swej godność cną i wielką-albowiem był redaktorem „dnia”, czyli służył Bogu, a czcił jezuitów. I do onego to męża cnót wybra-