Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/32

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Złote będzie tej chwili upojenie, i cudna całunków piosenka.
Lecz... jeżeli... to ja nie mam żalu. Będziemy się spotykać chłodno, lecz bez urazy.
A jeżeli... przyjdź!

Zofja. —

— Szlachetna dziewczyna — wyszeptał półgłosem, i znów przymknął oczy. Powoli, powoli żar napełniał mu żyły, i mgłą marzenia osłaniał myśl każdą.
Nierychło się ocknął i poszedł do redakcji. Gwarno tam było, pełno i wielce „dymno“. Staliński chciał przejść wprost do gabinetu redaktora, lecz przed drzwiami zatrzymał go jakiś chudy, skromny człeczyna:
— Pan do kogo? —
— Do redaktora! —
— Nie można. —
— Dlaczego? Pierwszej jeszcze niema. Redaktor przyjmuje do pierwszej. —
— Tak; ale nie dziś. —
Staliński uśmiechnął się mimowoli. — Ten człeczyna — pomyślał — ma za zadanie nie przepuszczać tu grafomanów, — i rzekł uprzejmie:
— Przychodzę z zamówioną przez redakcję pracą, i z redaktorem muszę się rozmówić. Nazwisko moje Staliński. —
— A! To proszę, to proszę. To co innego — i drzwi otworzył.
Z za olbrzymiego, szerokiego stołu podniósł się chudy, zgarbiony, o pergaminowej twarzy, pan