Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/231

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

jesteś, dziwnie ładnym chłopakiem, będą cię kusiły kobiety, i długo będziesz jeszcze wierzył pięknym kłamstwom piękniejszych, od nich kobiet. Albowiem, jeśli żali ci się ktoś, że kobieta przed nim kłamie, lecz kłamie tak pięknie, iż się jej wszystko przebacza, wierz mi pan, że kobieta ta musi być przedziwnej urody.
— Hm — mruknął Rudzki, który się trochę zaczerwienił — a miłość? Taka prawdziwa, szalona: głucha, ślepa miłość? —
— Jest, jest. Ale to szaleństwo... albo choroba. —
— Eh, i siła, panie, twórcza siła. —
Przechodzili ulicą, na której mieszkała Zofja. Rudzki podniósł oczy, i wpatrzył się w dwa oświetlone okna. jedno z nich było otwarte.
— Jest — pomyślał — jest!
Czy była w teatrze?
Karoński patrzał na niego z nieukrywaną już teraz ciekawością. Uśmiechał się kątami ust, lecz oczy jego były poważne, i, jak zwykle, smutne:
— Tak. Miłość jest siłą. Lecz siłą obosieczną. Rozpala serce i wypada serce. —
— Więc? —
— Płomienne są twory miłosnej tęsknoty, rwące pieśni miłości odtrąconej, a odwzajemnionej radosne, lecz krótkie, i... szare, zwykle szare. —
Rudzki przystanął.
W otwartem oknie ujrzał Zofję, i serce mu się nagle ścisnęło boleśnie. Nie widział dobrze jej twarzy, nie mógł rozeznać jej wyrazu, lecz, miast zwykłego upojenia i tęsknoty, nieprzemożony smutek owinął mu nagle duszę.