Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/230

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Tłumy poniżyć są zawsze gotowe,
Że dźwięczy próżno słoneczne orędzie —
Tobie zaprzeczą me sny purpurowe,
Sny moje głoszą: Słońcu służyć będzie
Tak człowiek każdy jak i kwiatek polny.
Człowiek przyszłości: szlachetny i wolny!
— Fanatyku...! — uśmiechnął się cicho Karoński.
A Rudzki myślał dalej:
Dlaczegóż ludzie mają być źli, jeśli ja do nich, przychodzę z sercem ufnem i kochającem?
Jeżeli los szyderczy zdarzeniami życiowemi mnie niszczy, to mam to przypisywać ludziom? Jeżeli dusza moja wiosnę im śpiewa i radość, wiarę i wesele, czyż zapłacą mi za to wzgardą, mściwością, i plugawym czynem?
Nikomu nic złego nie czyniąc, czyż obudzę w bliźnim zło?
— Tak — uśmiechnął się znowu Karoński — gdyby ludzie myśleli, wierzyli i czynili tak, jak chcesz młodzieńcze, nie byłoby ludzi złych. Ale światem rządzi żądza panowania, złota, potęgi, samozadowolenie, i duma, a raczej pycha złudnie piękna, chciwa, przewrotna, i tak podstępna jak prawie każda kobieta. —
— Kobieta... — powtórzył sennie Rudzki — miłość i kobieta. To przecież są rzeczy cudowne. —
— Podobno, podobno, młodzieńcze — Karoński odwrócił głowę, by ukryć przed nim uśmiech ironiczny — podobno, podobno — powtórzył jeszcze, a potem dodał z tłumioną goryczą. — Ale to także dobrze. Będziesz pan wkrótce bardzo sławnym, a że