Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/229

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

Karoński obrzucił go znowu szybkiem, badającem spojrzeniem, długą chwilę milczał, a potem mówił powoli:
— Są, tak, oczywiście są i inne źródła potężne. Ale tylko to bije prosto z duszy. I dlatego jest w stanie stworzyć rzecz czystą, w uczuciu kryształową, płomienną zapałem i wiarą, niepokonaną w wrażeniu, i świeżą jak poranek wiosny. Bo to jest tęsknota za cudem przejasnego życia, za ostatecznym ducha tryumfem, za zorzą ludzkości, i wiara w jej możliwość, dziś już tak zupełnie zatracona w duszach. Ale są inne źródła twórczości. Biją z życia. Dają obrazy okrutne prawdą, straszne, a wielkie. —
— Pański „proch ziemi“ — szepnął Rudzki.
— Jest z tego źródła, to prawda. O, panie, co za męka, było to tworzenie. Nie radość lecz troska, nie wiara, lecz zgrzyt konających marzeń, nie ufność lecz gniew. Moc moją gniew zrodził przeklęty, oburzenie, wstyd serca, wstyd serca, które ukochało ludzi. Najgorszy, panie zawód i rozczarowanie, to poznanie... ludzi. —
Długą chwilę szli w zupełnem milczeniu.
Rudzki uśmiechał się... powątpiewająco. Szanował bardzo wielkiego twórcę, jakim był Karoński, podziwiał zawsze moc jego słowa, prężność jego myśli, lecz nie ufał jeszcze jego ponurym poglądom, jego zwątpieniu, i smutkowi serca. Przypomniał sobie teraz słowa bohatera z własnego dramatu, i powtórzył je cicho:
— Ktokolwiek mówisz, pochyliwszy głowę,
Że źle na świecie, że czucia łabędzie