Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/227

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

świetlistego, który był synem słonecznej młodości, wolnej, swobodnej jak wiatr.
A dziś?
Dziś jest już przecie niewolnikiem. Miłość nieszczęsna spętała mu duszę, i dzisiaj tworzy nie wolną siłą młodości, lecz palącą serca tęsknotą.
I wie: wszysko, co tworzy, to tworzy przez nią z niej, i dla niej jedynie.
— No, może teraz pozwoli pan uścisnąć sobie rękę? — obok niego stał Jan Karoński, sławny polski dramaturg, i patrzał weń ciekawie czarnemi, smutnemi oczyma — pan znużony, prawda?
— O, tak, panie. — Rudzki szybko i ochotnie zwrócił się do niego — może razem wyjdziemy? —
— Dobrze. —
Pożegnał się z nowymi znajomymi, uścisnął serdecznie ręce aktorów, i wyszli na ulicę. Noc była wietrzna, chmurna i deszczowa, niebo ponure, zawalone kłębami nieruchomych, posępnych chmur.
Karoński spojrzał na te chmury, przystanął na mgnienie, i powiedział:
— Malutkie porównanie: moje ostatnie dzieło jest jako ta noc, pański pierwszy dramat jest jako wiosna. Ja stary. Pan młody. —
— To znaczy? —
— Ja zbyt już głęboko spojrzałem w życie, pan jeszcze marzy i wierzy. —
— Więc życie? —
— Zabija marzenia. Ale tacy jak pan są na to, by nam dusze rozsłoneczniali, wiosennemi opowieściami. Piękną jest baśń pańska. —
— Lecz pańskie dzieła nieśmiertelne. —