Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/217

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

prostował się, uśmiechnął, i powiedział z lekką ironią:
— Spokojne, grzeczne rozstanie.
— Tylko?
— Tylko!
— A nasza umowa?
— Requiescat in pace.
— A ja przyszłam poto, by właśnie zmartwychwstała...
— Cuda się w naszym wieku już nie dzieją.
— Miłość czyni cuda.
— Czyżby pani mnie kochała?
— Jeszcze... nie...
— Więc...
— Więc wszystko ma być skończone dlatego?
— Wszystko... nie. Lecz szczęście musi być oparte tylko na rzeczywistości.
— A rzeczywistością?
— Gra wyobraźni pani, Ireno. Lecz póki serce pani milczy, i ja będę milczał.
— A gdy się odezwie?
— Będę słuchał.
— I więcej nic?
— Może tak, może nie...— i Staliński opuścił głowę. Nie! nie mógł już patrzeć na nią. Czar jej oczu był taki przemożny! Szept tak kuszący... a serce tak chłodne...
— Czy mam odprowadzić panią? — zapytał.
— O nie! Wracam parkiem. Tam są, panie, takie kuszące miejsca, panie...
— Jest również jedno, które mej krwi trochę pochłonęło, a krew odstrasza, pani...