Strona:Ludwik Stanisław Liciński - Szały miłości.djvu/216

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została przepisana.

— Nieprawda! On mnie nigdy nic nie obchodził! Nigdy!
— Ejże...
— Panie Karolu...
— Opadła na fotel. Wargi jej drżały, i struchlało serce. Poczuła dziś jego siłę. Ujrzała ją w jego oczach. Żałowała, że przyszła tu... szalona...
A on mówił już nielitościwie:
— Igraszką pani byłem. Wiem. Lecz to nie dosyć. Zawierzyłem pani. Ty moją dumę wyśmiałaś. A dziś? Cóż za szalone przedsięwzięcie! Przecież ja mogłem teraz panią unieprzytomnić i wziąć!
— Wiem.
— Lecz nie chcę!
— Oh!
Piękna kobieta dostała w życiu po raz pierwszy biczem. Poczuła się małą, bezbronną, pokonywaną i... chytrą...
Podniosła więc swoje cudne oczy, w tej chwili do poranku świeżego podobne, łzami niby rosą lekko przyprószone, i zapytała cicho:
— Czy pan już syty... zemsty?
Staliński omal się nie zatoczył.
Burza krwi w mgnienie ucichła, serce się stało... czułe. Ujął gwałtownie jej rękę, pocałował i powiedział ciężko:
— Przepraszam. Lecz nie zawsze panuje się nad sobą.
— ... i... co teraz będzie?
Lecz tym głosem, tym ruchem, tem pytaniem i tem spojrzeniem zdradziła się Irena. Staliński natychmiast zrozumiał, że ona z nim znowu gra, wy-